8/06/2023

Rebelia Odda Nerdruma i kozie sprawy


Dawno, dawno temu pisałem Wam o Nowych Dawnych Mistrzach, czyli pomyśle Donalda Kuspita na uratowanie sztuki przed jej końcem. Jaki ten pomysł jest – oczywiście sprytny. Artyści wracają do swoich Pracowni. Odgracają je z postmodernizmu, aby na nowo stały się Świątyniami artystycznego kunsztu i humanizmu z prawdziwego zdarzenia. W takich warunkach można wreszcie oddać się Sztuce. Co oczywiste, w ten sposób powstaną przede wszystkim realistyczne obrazy, wzbogacone o refleksję nad kondycją współczesności. Malując Apolla w ręczniku nie malujesz Apolla w ręczniku. Malując upadek Rzymu malujesz o upadku cywilizacji zachodu. I tak dalej. Koniec sztuki odwołany, to proste.

W 2006 roku pomysł na odwołanie końca sztuki pojawił się także w Polsce, a mianowicie w Muzeum Narodowym w Gdańsku. Wystawę kuratorowaną przez samego Kuspita objął honorowym patronatem ówczesny prezydent RP, Lech Kaczyński. Niewiele to dało, wystawa okazała się umiarkowanym sukcesem, nie ruszyła z posad bryły świata sztuki. Ciekawie za to wyglądała okładka wówczas wydanego katalogu – gdzie kolaż z eksponowanych prac układa się w wizerunek krytyka i kuratora wystawy. Być może właśnie to mają na myśli osoby, które od lat narzekają na dyktaturę kuratorów; w końcu gdańska wystawa była zdecydowanie bardziej celebracją wizyty Amerykanina, niż prezentowanych w Pałacu Opatów obrazów. Myśląc o Nowych Dawnych Mistrzach, przed oczami staje Kuspit w adidasach. Wciąż nie zastęp konserwatywnych formalnie twórców i twórczyń. Zdarza się.

Za to wydane przy okazji wystawy polskie tłumaczenie Końca sztuki (w której Kuspit objaśnia, dlaczego sztuka współczesna to już skazana na zagładę postsztuka) stało się, mam wrażenie, obowiązkową pozycją w biblioteczkach konserwatywnych fascynatów i fascynatek sztuki. Zaraz obok Baudrillardowskiego Spisku sztuki. Jednak pamięć o Nowych Dawnych Mistrzach nie przepadła, niedawno zostali uwzględnieni w programach „przejętych” instytucji sztuki w Warszawie – zapowiedź publikacji tekstów Kuspita pojawia się w programie Piotra Bernatowicza dla CSW Zamek Ujazdowski i Janusza Janowskiego dla Zachęty. Zresztą, obecnie trwająca wystawa w Zachęcie – Łacińskie figur racje – wpisuje się wprost w koncepcję NDM: figuratywnego, narracyjnego malarstwa; trochę o upadku Zachodu, trochę o nadziei pokładanej w rzymskim katolicyzmie. Jak pisze w tekście do wystawy jego kurator-dyrektor, Janusz Janowski, ekspozycja „odsłania przed widzami odrębne i swoiste światy warsztatowych i wizualnych jakości, kształtowania narracji, a także rozumienia uniwersalizmu języka sztuki”. Całkiem poważne słowa jak na pokaz przeciętnych warsztatów malarskich, które tęsknią do nieokreślonej przeszłości religijno-mitologicznym koktajlem.

Odd Nerdrum, Self-portrait in Golden Cape, 1997

Natomiast CSW stawia w sierpniu na Odda Nerdruma, czyli dobiegającego osiemdziesiątki norweskiego malarza, który u konserwatystów zyskał miano artysty kultowego. Podobno cała jego strategia artystyczna narodziła się w momencie zderzenia młodego wówczas twórcy z Monogramem Roberta Rauschenberga, czyli sławnym rogatym kozłem z oponą. Dla Nerdruma, już silnie zainteresowanego tradycyjnym malarstwem figuratywnym, Monogram był symbolem oderwania się sztuki współczesnej od uniwersalnych, humanistycznych wartości. Pocieszenie znalazł w płótnach Rembrandta, Caravaggia i innych barokowych mistrzów światłocienia. Zdecydował się na jednoosobową rewoltę konserwatywnymi środkami formalnymi, przechodząc płynnie od wielopostaciowych kompozycji, pustynne sztafaże aż po kameralne (lub mniej kameralne) autoportrety.

Na jednym z portretów własnych występuje jako Prorok (lub Zbawiciel) Malarstwa, na innym portretuje się ze wzwodem, podkreślając swoją artystyczną witalność (obraz powyżej). Na portretach fotograficznych pozuje w lnianych koszulach, słomkowych kapeluszach i futrzanych kamizelkach, z nieodłączną paletą w dłoni. Jak wiadomo, mesjasze sztuki z peryferiów nie mogą chodzić w dżinsach.

Wraz z żoną i dziećmi prowadzi autorską mistrzowską szkołę malarstwa, a także własny instytut/muzeum. Kiedyś była także i autorska appka z obrazami Norwega w HD. Działalność klanu Nerdrumów Douglas Hassall porównuje z „tajnymi kompletami” Rogera Scroutona, sugerując, że naucza się tam wiedzy niemal zakazanej. Nie da się ukryć, że norweski malarz na legendzie o wykluczeniu i prześladowaniach ze strony świata sztuki od lat buduje swój wizerunek outsidera. Niezależnie od własnego sporego sukcesu komercyjnego. W tym samym artykule Hassall pisze o Nerdrumie jako o wykluczonym przez cancel culture, na którym mści się świat sztuki za nieprzestrzeganie reguł gry. I to nie tylko świat sztuki, ale system w ogóle. Gdy kilka lat temu artysta został oskarżony i skazany za oszustwa podatkowe, w typowy dla siebie sposób przedstawiał się jako „pierwszy w Europie artysta skazany z przyczyn artystyczno-politycznych”, porównując się przy tym do doświadczeń Ai Weiwei’a. Pomimo ułaskawienia, które odebrał z rąk króla Norwegii, twierdził, że norweska socjaldemokracja pozwala się bogacić wyłącznie złym osobom, prześladując przedsiębiorczość tych dobrych. Niezależnie od swojej popularności na rynku sztuki, czy nawet obecności w kilku ważnych instytucjonalnych kolekcjach (włącznie z nowojorskim MET Museum), stale narzeka, że jest osobą pomijaną lub niedostatecznie często wystawianą. I raczej nie pobrzmiewa w tym ironia czy zgrywa.

Robert Rauschenberg, Monogram, 1955-59. 
źródło: ArtNexus.com

Nerdrum stał się wzorcową postacią artysty-outsidera-mistrza, który odrzucając współczesność wytworzył wokół siebie mały kult, skrojony pod utyskiwanie na nieczułość świata sztuki na humanistyczno-apokaliptyczne płótna. Artyście najwyraźniej pasuje figura dobrowolnego kozła ofiarnego współczesności – i być może właśnie na tym polega kozia ironia losu.

Kenneth Bendiner pisząc o Monogramie Rauschenberga sugeruje, że ten readymade to nic, jak próba nowego opracowania wątku kozła ofiarnego, który pojawia się w ikonicznym przedstawieniu Williama Holmana Hunta. Anna Markowska (powołując się na słowa Michaela J. Lewisa) pisze, że Rauschenberg „zamierzał zaszokować modernistyczny establishment i jego wykwintny formalizm” kozłem w oponie, który „prawdopodobnie pierwszym dziełem sztuki, które wydaje się wydawać niemiły zapach”[1]. Jest esencją junk artu, twórczego wydobycia z dosłownego śmietnika historii czegoś, co niepokoi i destabilizuje kontekst przestrzeni, w której zostaje postawiony. A sama ironia losu polega na tym, że ze śmietnika historii Nerdrum próbuje wydobyć kicz, oczyszczając to zjawisko z moralnej jego oceny i próbując przesunąć go w stronę estetyki. Kicz dla malarza oznacza antytezę sztuki modernistycznej[2] – sformalizowanej, skonceptualizowanej i – jego zdaniem – zupełnie nieadekwatnej do opisu uniwersalnych wartości.

William Holman Hunt, The Scapegoat, 1854–1856.

Jak pisze w tekście towarzyszącym wystawie w CSW jej kurator Jon Eirik Lundberg, „W twórczości i w życiu Odda Nerdruma nie znajdziemy żadnego przywiązania do idei postępu. W jego wizji natura człowieka jest niezmienna. To przekonanie może być uważane w pewnych kręgach za wywrotowe i nonkonformistyczne. Nieokreślone krajobrazy i sposób ubierania przywołują na myśl termin »natura ludzka«, a sceneria – transcendencję”.

Wspomniany wcześniej Hassal – że część twórczości Nerdruma to sceny z Hobbesowskiej walki każdego z każdym. Nerdrum portretuje również własną prywatną walkę – w jednym z obrazów przedstawia sąd nad sobą, na innym – kobietę, która go rani. Sąd nad malarzem to przypomnienie jego sądowej walki; kobieta, która go zraniła to natomiast jedna z jego partnerek, która po rozpoczęciu studiów zrywa z nim kontakt. W tzw. prawdziwym świecie, Nerdrum włamuje się do mieszkania ex-partnerki i w odwecie niszczy prace, które jej podarował.

W tym wszystkim balansuje na granicy wyestetyzowanego turpizmu i patosu w brunatnych sosach. Łączy w sobie sprzeczności: jednocześnie jest artystą prześladowanym – ale ułaskawianym przez samego króla Norwegii; wyrzutkiem, ale z regularnym kręgiem wyznawców, których naucza swojej filozofii; ojcem klanu Nerdrumów, cierpliwie pielęgnujących legendę nestora na norweskiej farmie. Kolejną z rzekomych ofiar cancel culture i spisku sztuki, przy czym prześladowania nie przeszkadzają czerpać wyraźnych profitów z outsiderskiego mitu. Mrukiem odzianym w koźlą skórę i straszącego kozą Rauschenberga.

Mistrzowska Szkoła Odda Nerdruma, źródło: nerdrum.com

Odd Nerdrum w pracowni,  fot. Agnete Brun / Dagbladet

Czas na prywatę – na Nerdruma natknąłem się gdzieś ponad piętnaście lat temu, gdzieś pomiędzy Johnem Currinem a velvet painting. Artystę reprezentował cykl fekalnych obrazków, czyli prace Twilight (1981) i Shit Rock (2001) – przedstawiające nagie kobiety w naturze, które oddają się wydalaniu. O pierwszej z nich podobno wypowiedział się sam Joseph Beuys, że to jeden z najbardziej szokujących obrazów, jakie widział. Nie sposób się nie zgodzić z Nerdrumem –motyw wydalania nie jest nowy, bo ma poważną historyczną tradycję w sztuce: począwszy chociażby od średniowiecznych bordiur. Nawet Rembrandt popełnił prace na ten temat, a co dopiero szereg niderlandzkich dokumentatorów współczesnego im życia.

Odd Nerdrum, Twilight, 1981

Być może koza Rauschenberga sprawiała wrażenie, jakby śmierdziała – ale wypięte tyłki z wydalinami namalowane sieną wydają się dość spacyfikowane dwuwymiarową przestrzenią. Jeżeli czymś to pachnie to zapewne resztką oleju i werniksu, podobnie jak 2D groza Hobbesowskiego stanu powszechnej wojny. Tyłków raczej w CSW nie będzie, będzie za to kolejna cegiełka do legendy antymodernistycznej rebelii pędzlem Norwega w futrze. Być może Nerdrum przepowiedział filozofię życia memowej kozy, która mówi „I am cringe but I am free”.

A wolność, jak to wolność, zazwyczaj daje się uzyskać, gdy się ma sporo pieniędzy. Sporo było narzekania na szampańską/kawiorową lewicę, czas zatem wprowadzić termin „mainstreamowego outsideryzmu”.




[1] Anna Markowska, Komedia sublimacji. Granica współczesności a etos rzeczywistości w sztuce amerykańskiej, Warszawa 2010, s. 37.

[2] Zob. Małgorzata Bacińska, Casus kiczu we współczesnych sztukach plastycznych, „Estetyka i Krytyka” 21 (2/2011), s. 22, przypis 45.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz