Ezio Petersen - Curtis Sliwa, Nowy Jork, 1985 r. źródło: gettyimages.com |
Ten pucułowaty gość w czerwonym
berecie to Curtis Sliwa. Przyszłość, jaka się przed nim rysuje wydaje się być całkiem
znośna. Raz uda swoje porwanie. Drugi raz porwie go fałszywy taksówkarz z prawdziwego
gangu Gambino. Ale to i tak dość łagodny bilans, jak na człowieka, którego
głównym zajęciem stała się walka ze złem. W dodatku jest to walka ze złem w
nowojorskim metrze. Na razie w cv może odnotować to, że jest menedżerem
McDonaldsa na Bronksie.
Od lat 90. Curtis będzie prowadził
niezwykle popularne audycje radiowe, w których da upust swoim poglądom. Te,
chcąc wierzyć opiniom na ich temat – wpisują się w nurt konserwatywno-populistyczny.
Podobnie jak partia, którą Sliwa założył. Jednak mniejsza o karierę polityczną
Curtisa – pod koniec lat 70. założył na głowę czerwony beret i obwołał się
Aniołem Stróżem. Głównie dlatego, że nowojorska rzeczywistość odpowiadała filmowi
The Warriors (reż. Walter Hill) z 1979 r. To taki niezwykle klimaciarski
film akcji o nowojorskich gangach. „W niedalekiej przyszłości” było w istocie
ówczesnym dniem powszednim, tylko poddanym (kuszącej do dziś) estetyzacji.
Tytułowy gang kolesi w wiśniowych, skórzanych kamizelkach musi nocą dostać się
z Bronksu do Coney Island. Podobnie jak we Władcy Pierścieni – wyprawa, która
mogłaby się skończyć szybko, jest napędem ciągu niezupełnie logicznych
perypetii.
To intro jest bardzo szczerze z kinomanem. Istotnie, nowojorskie subway jest jednym z ciekawszych bohaterów całej opowiastki. Jest mroczne, awaryjne i pokryte od sufitu po próg graffiti. Wygląda dokładnie tak, jak w momencie, w którym m.in. Bruce Davidson wyciągnął po raz pierwszy dalmierzówkę i zdecydował się uwiecznić to, co zobaczył.
Bruce Davidson - wnętrze wagonika nowojorskiego metra, 1980 źródło: Magnum Photos |
Geoffrey Hiller, 1981 źródło: hillerphoto.com |
Geoffrey Hiller - członek Guardian Angels w wagoniku metra, Nowy Jork, 1980 źródło: gettyimages.com |
Dlatego nocna wycieczka metrem z Bronksu na południowe wybrzeże mogła się wtedy wydawać wyczynem godnym szaleńca. Metro z The Warriors wygląda dokładnie tak, jak doświadczali tego nowojorczycy – to nieźle tłumaczy popularność tego filmu. W końcu wielkomiejski syf przełomu lat 70. i 80. ukazany jako pole walki, robi wrażenie na tych, którzy – podobnie jak główni bohaterowie – przeżyli, doświadczyli i tym samym zaliczyli „level”. Zszedłeś do metra i z niego w całości wróciłeś – jak na początek lat 80. to całkiem dużo. Dostałeś się na Coney i nie zaliczyłeś meli w twarz. Dostałeś się na Bronks i nikt ci nie jumnął portfela. Koleś, jest się z czego cieszyć.
Odtąd stateczne
matrony zaczęły nosić w przepastnych torbach pistolety, a kalecy bezdomni ukrywali pod
kraciastymi kocami pogrzebacze. Skoro każdy mógł być zaatakowany – jakąkolwiek broń nosił
praktycznie każdy. Ta atmosfera miejskiej paranoi przynosiła coraz więcej
ofiar. Curtis Sliwa – wspomniany już pucułowaty menago McDonaldsa, oprócz
wiedzy na temat tego ile sprowadzić ton bułek do hamburgerów, znał się nieco na
sztukach walki. A anioł stróż zstępujący do Nowego Jorku musi znać sztuki
walki.
Geoffrey Hiller - członkowie Guardian Angels, 1981 źródło: hillerphoto.com |
to jedno z najpopularniejszych zdjęć przedstawiających G.A. (hehe, zgadnijcie dlaczego), jednak chłopaki nie wyglądają typowo - najczęściej G.A. nosili osławione czerwone berety z insygniami, przypinkami, badzikami, ćwiekami i koralikami Bruce Davidson - członkowie Guardian Angels, 1980 źródło: Magnum Photos |
autor zdjęcia nieznany - Lisa Sliwa (pierwsza żona Curtisa) w otoczeniu członków G.A., lata 80. |
Barbara Rosen - najsłynniejsza członkini Guardian Angels: Lisa Sliwa, 1984 źródło: gettyimages.com |
Curtis Sliwa wraz z koleżankami i kolegami z mat treningowych przejęli taktykę wizualną od gangów – w miarę możliwości ujednolicili
swoje stroje „na robotę”. Przywdziali czerwone berety i charakterystyczne białe
tiszerty. Wyglądali bardziej jak lewicująca bojówka, stylistycznie zawieszona
gdzieś pomiędzy Village People a New Romantics, niż marzenie producenta spandexu. Wśród członkiń i członków panowało pełne
spektrum kulturowe – Biali, Afroamerykanie, Latynosi, Natives – i ta
różnorodność była przez długi okres niewątpliwym atutem w rozwiązywaniu
konfliktów. Niesubordynowane czarne dzieciaki z wielkim boom boxem prędzej
posłuchały rosłego swojaka z beretem naciśniętym na afro, niż białego
gliniarza. Anioły nie nosiły „na robotę” broni, a ich obecność w metrze w
jakimś stopniu pomogła nowojorczykom odetchnąć – na tyle, na ile w tych czasach w ogóle było to możliwe.
Thomas Hoepker - Lisa i G.A., 1986 r. |
Stephen Shames - członkowie G.A., pośrodku Curtis Sliwa, lata 80. |
Robert Rosamilio - protestujący członkowie G.A., Nowy Jork, lata 80. źródło: New York Daily News |
Jednak działalność Sliwy budziła
kontrowersje – i tu słowem-kluczem jest vigilantism.
Słowo, które nie do końca ma trafny odpowiednik w języku polskim. Vigilantem będziesz, kiedy skrzykniesz
się z kolegami, że będziecie ukrócać rasistowskie odzywki w autobusie. Vigilantem będziesz, kiedy z bandą
będziesz ganiać nazioli po ulicach. Jednak vigilantami
będą też ci, którzy dokonają samosądu na dziewczynie sprzedawcy kebabu, który
zabił okradającego go złodzieja. W USA vigilantism
nie miał pozytywnych konotacji – zwłaszcza w dobie totalnego chaosu, w którym
nagle zaufanie społeczne zyskuje grupa zupełnie niezwiązana z legalnymi
służbami porządkowymi. To, że Guardian
Angels właściwie od początku współpracowali z policją w tych kontrowersjach
nie pomagało. Ich obecność była wyraźnym sygnałem, że policja (a przy okazji
ratusz) sobie nie radzą. Zwłaszcza, że Aniołowie zjawili się po szeregu wyjątkowo chybionych akcji zorganizowanych przez władze NYC. Dodatkowo, G.A. byli zdeklarowanymi
antyrasistami i pacyfistami, a przypomnijmy w Ameryce – wówczas nie tylko ze
względu na przegrany Wietnam i planowaną interwencję w Libanie – pacyfistyczne poglądy
zawsze oznaczały krytykę władz.
autor zdjęcia nieznany - członkowie G.A. na peronie nowojorskiego metra, lata 80. źródło: gettyimages.com |
Policja była totalnie skompromitowana
w oczach obywateli. Aniołowie byli cool
i stawali się medialnymi gwiazdami. Zdobili okładki fitness magazynów, wydawali
własny komiks, poradniki i organizowali kursy samoobrony. Takie, które mają
albo napastnika zniechęcić, lub unieruchomić do czasu interwencji patrolu. Odtąd
każdy policjant będzie już tylko sfrustrowanym fajtłapą z wąsami ufajdanymi
pączkiem z dziurką.
***
Wiosną 2016 roku Sliwa
zapowiedział, że w związku z nasilonymi atakami nożowników Guardian Angels wracają do wagoników metra. Ostatni raz metrem zajmowali się w 1994 r. I choć to akcja z
natury dobra – na próżno szukać sznytu lat 80. w członkach G.A. Wszyscy jakoś –
cytując krakowskiego klasyka – utyli, spuchli, posiwieli. Oprócz Sliwy. Temu,
pomimo bycia rekordzistą w jedzeniu pikli na czas, wreszcie zszedł dziecięcy
tłuszcz z policzków.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz