8/08/2021

Pasta z Beivikiem, czyli co to jest sztuka polityczna


Zgodzę się, że oceniać wystawę przed jej otwarciem jest zbrodnią, podobną recenzowaniu wystawy, na której się nie było. Tego się po prostu nie robi, jeśli ma się na uwadze jakąkolwiek etykę zawodową. Zapomnijcie jednak na chwilę o sztuce, pomyślcie o czymś nieco mniej kłopotliwym – na przykład, o makaronie. Makaron jakiś jest; jakimś się nam wydaje; w jakiś sposób osoba, która go przyrządza opowiada o tym, jaki on będzie i co taki makaron nam obiecuje swoim sosem czy pulpecikami. Dzisiaj będzie o makaronie z Andersem Breivikiem i penisem. To znaczy – o tym, jak rozumiana jest sztuka polityczna poprzez zapowiedź wystawy „Sztuka polityczna” w stołecznym Centrum Sztuki Współczesnej i jak ważny jest kontekst, którym ekspozycję nadziewają zaproszeni artyści i artystki.

Puśćcie na chwilę wodze wyobraźni i pomyślcie o wystawie złożonej w dużej mierze z artystów i artystek, których ważną częścią twórczości jest sztuka wymierzona w katolicyzm. Co więcej, są to osoby, które za wspomnianą działalność borykały się z problemami prawnymi, groźbami linczu bądź cenzura instytucjonalną w krajach, w których działały artystycznie. Dwójka kuratorów zaprasza takie osoby na wystawę i podpisuje ją „Sztuka polityczna”. W tekście towarzyszącym wystawie jest wspomnienie o nieustającej opresji, jaka dotyka osoby, których prace będziemy podziwiać. Artyści są z całego świata, jednak sama wystawa dzieje się w kraju otwarcie antykatolickim i radykalnie pastafariańskim. Aktualny przywódca tego kraju dwie kadencje wcześniej zyskał popularność i zagwarantował sobie wygraną hasłami wymierzonymi w Kościół Katolicki i jej wyznawców. Jednak jest jeszcze coś. Za obrazę uczuć Latającego Potwora Spaghetti w tym kraju grozi kara grzywny, odszkodowanie lub kara więzienia. Dla kuratorów i artystów możliwość wystawienia swojej sztuki w tym kraju jest pozbawiona jakiegokolwiek zagrożenia, właśnie ze względu na to, że społeczność katolicka jest bardzo nieliczna i słabo reprezentowana – na tyle, aby prawdopodobieństwo wytoczenia pozwu o obrazę uczuć religijnych było zerowe, a co dopiero groźby, lincze czy zamachy. W poczet represjonowanych nonkonformistów antykatolickich decyzją jednego z kuratorów włączona zostaje lokalna trójka artystów – co prawda, umiarkowanie represjonowanych i będących trzonem lokalnej polityki kulturalnej kraju, który ugościł naszych nieprzyjaciół Watykanu. Teza wystawy – prezentujemy unikatowy zbiór artystów-buntowników, którzy podjęli się rebelii przeciwko dominacji kato-matriksu i w naszych murach znaleźli schronienie, jakiego nie daje im cała reszta świata. Zapraszamy na wernisaż w naszej instytucji, która opowiada się za totalną wolnością słowa. Chyba, że drwisz z durszlaka lub makaronu spaghetti. Koniec fantazji, wracamy do Polski. Ale zapamiętajcie na chwilę obraz pastafariańskiego kraju wyznaniowego mówiącego o totalnej wolności ekspresji twórczej. A rozwiązanie zagadki o makaronie znajdziecie na samym końcu tekstu.



Tymczasem w Polsce: „Sztuka polityczna” to wystawa, na której wernisaż poczekamy aż do 27 sierpnia. Będzie to pierwsza wystawa zbiorowa współkuratorowana przez obecnego dyrektora CSW, Piotra Bernatowicza. Wystawy zbiorowe mają to do siebie, że lubią być problemowe, zwłaszcza jeżeli otrzymują konkretny tytuł, sugerujący o czym będą. W tym wypadku obędzie się bez zaskoczeń, „Sztuka polityczna” będzie o sztuce politycznej – o czym informuje nas notka o wystawie. A one pełnią rolę czegoś w rodzaju trailera. Trailery, jak dobrze wiemy z kin, charakteryzują się strategią Hitchcockowską, a zatem – trzęsienie ziemi, a później napięcie rośnie. Innymi słowy, muszą być lepem na widza, aby podekscytował się i zapamiętał ten konkretny film spośród wielu innych, rywalizujących o uwagę patrzącego. Wystawa, jak czytamy na stronie CSW, 
„jest próbą zmierzenia się z problemem nowego układu podziałów w życiu politycznym Zachodu, który w ostatnich latach wysunął się na pierwszy plan debaty publicznej”. 
Jest napięcie? Jest. Czytamy dalej,
 „Terminy takie jak deplatforming, cancel culture i culture of silence określają prądy, metody i pasje, które w ostatecznym rozrachunku wydają się działać wbrew podstawowym ideom demokracji i wartościom cywilizacji zachodniej”.
Jest zaskoczenie? Jest. A to jeszcze nie koniec. 
„Sztuka i artyści opowiadający się za nieskrępowaną ekspresją i antymainstreamowymi ideami stają się ważnymi aktywami społecznymi, ale też celem różnych ataków. Sztuka może w tej sytuacji stać się prawdziwym głosem sprzeciwu. Artyści często płacą wysoką cenę (są osobiście atakowani, a nawet represjonowani) za testowanie granic tolerancji i konfrontację z politycznymi dogmatami. Wielu z nich pozbawianych jest możliwości funkcjonowania i uznania w świecie sztuki. Wystawa »Sztuka polityczna« ma na celu prezentację tej szczególnej grupy artystów z różnych krajów i kontynentów”.
Co zatem mamy w tym trailerze? Nowe, zachodnie układy polityczne, idee działające wbrew demokracji i wartościom cywilizacji zachodniej, antymainstreamowi artyści, którzy są wykluczani ze świata sztuki i represjonowani. Fabularnie bomba, jest klasyczny konflikt między buntowniczą jednostką i opresyjnym systemem; konflikt idealnie wpisujący się w romantyczny mit artysty bezkompromisowego. Gdzie w tym zapowiadany Breivik? O nim będzie za chwilę.

Tajemniczy Duńczyk i ślepa plamka
Tej wystawie-manifeście antysystemowości w sztuce dodaje pikanterii obecność drugiego kuratora. Jest nim tajemniczy Duńczyk w kaszkiecie, Jon Eirik Lundberg – magister filozofii, pisarz, poeta, fotograf i kompozytor, pomysłodawca Læsø Kunsthal. A Læsø to ni mniej, ni więcej ale duńska wyspa na Morzu Północnym, której powierzchnia wynosi mniej więcej tyle, co Radomia lub Torunia; liczba mieszkańców wynosi mniej więcej tyle, ile ludzi żyje w gminie Lewin Kłodzki. Czyli nieco ponad 1 800 mieszkańców. Jednak Lundberg zdołał do swojej zdecydowanie peryferyjnej galerii sztuki przyciągnąć takie nazwiska jak Banksy czy Ai Weiwei. Jest to osiągniecie, które częstokroć nie udaje się znacznie większym instytucjom sztuki. Na przykład, w CSW nie było ani Banksy’ego ani Weiweia. Jednak w Læsø Kunsthal ostatecznie Weiweia też nie było, bowiem w porozumieniu z kolekcjonerem dysponującym jego pracą artysta wycofał dzieło sztuki z wystawy. Głównie ze względu na polityczne obciążenie postaci, jakie Lundberg zaprosił do galerii: Dana Parka i Uwe Maxa Jensena. Ale o nich za chwilę. Jak mówił sam Lundberg, inne osoby również zagroziły wycofaniem prac, jeżeli będą wystawiane z tą dwójką. Jednak, pomimo ultimatum, wszyscy poza Weiweiem zostali wystawieni. Swój sprzeciw wyraziło także kilka duńskich artystów i artystek, którzy mieli wystawiać w Læsø kilka miesięcy później, na innej ekspozycji.

Co robi Lundberg w CSW, jeżeli – jak już ustaliliśmy – nie ściąga dwóch głośnych nazwisk na wystawę? Ano, publikuje eseje w „Obiegu” i przede wszystkim, kuratoruje z Bernatowiczem „Sztukę polityczną”, wystawę-bliźniaczkę „The Political Art” z Læsø Kunsthal. Co prawda, brak w niej blockbusterowych nazwisk, ale trzon wystawy opiera się na tym samym zestawie postaci, uzupełnionym przede wszystkim stale współpracującymi z Bernatowiczem polskimi artystami – Jackiem Adamasem, Wojciechem Korkuciem i Ignacym Czwartosem.

Jon Eirik Lundberg i Læsø Kunsthal
Jon Eirik Lundberg i jego Læsø Kunsthal
źródło: kulturmonitor.dk

Ale zanim będzie napięcie, które stale ma rosnąć – strategia. Strategia reklamy wystawy „Sztuka polityczna” skupia się w dużej mierze na wątku osób, które doświadczyły gwałtownych reakcji (w tym – zamachów terrorystycznych) środowisk fundamentalistów religijnych na wystawy i dzieła sztuki w ostatnich latach. Co istotne, nie jest mowa o wzburzonych pastafarianach czy rzymskich katolikach, ale muzułmanach. Dlaczego tak się dzieje, choć wśród twórczości osób zaproszonych na wystawę znajdują się wizerunki, dalece bardziej obraźliwe dla chrześcijan niż pamiętna „Tęczowa Madonna”? W końcu mowa tu m.in. o gejowskim seksie Jezusa i Mahometa czy wizerunek przedstawiający Jezusa jako pedofila. Albo papieża z obnażonym penisem. Tych jednak na wystawie w CSW raczej nie będzie – nie będzie ze względu właśnie na ślepą plamkę, o której piszą kuratorzy w tekście towarzyszącym wystawie. A ta ściśle jest związana ze zjawiskiem politycznej poprawności, która podobnie jak pojęcie wojen kulturowych została zagarnięta przez środowisko konserwatywne i alt-rightowe do opisu ataku różnorodnych środowisk wymierzonych w „podstawowe idee demokracji i wartości cywilizacji zachodniej”. W ramach konserwatywnej „ślepej plamki”, jedynym zagrożeniem, jakie czyha na artystów „opowiadających się za nieskrępowaną ekspresją i antymainstreamowymi ideami” jest zagrożenie ze strony fundamentalizmu muzułmańskiego, nie natomiast fundamentalizmu religijnego w ogóle. W tej narracji, karykatury Mahometa bywają „odważnym głosem sprzeciwu”, karykatury przedstawiające natomiast osoby otaczane kultem w nurtach chrześcijańskich „atakiem na fundamenty cywilizacji”. I jest to opowieść dobrze znana na polskim gruncie, gdzie pamiętny zapis o obrazie uczuć religijnych (domyślnie chrześcijańskich, katolickich) funkcjonuje jako skutecznie działająca cenzura, która wymierzona nie jest w wizerunki gejowskiego seksu Jezusa, ale w wizerunki Jezusa zdziwionego czy Madonny z tęczowym nimbem. Bądź parówki penisy czerwie na skrzyżowanych patykach, jak miało to miejsce w przypadku policyjnej interwencji na wystawie w GSW Opole Tomasza Mroza.

Opolska Policja i parówki Tomasza Mroza
Policja na wystawie Tomasza Mroza w Galerii Sztuki Współczesnej w Opolu, 8 lutego 2021,
fot. Łukasz Kropiowski

Niezależnie od intencji dwójki kuratorów, ślepa plamka, o której mówię nie jest uniwersalna – co innego znaczy „antymainstremowa idea” czy „poprawność polityczna” na tzw. Zachodzie, a co innego tutaj, w Polsce. Przypomnijmy, to nie jest wystawa, której ważnym wątkiem jest opowieść o artystach (i artystkach) działających za zachodnimi granicami kraju, którzy doświadczają represji ze względu na ich krytyczne w stosunku do islamu (czy wręcz antyislamskie) prace, ale wystawa intencjonalnie o sztuce politycznej, zrepresjonowanej, spotykającej się z ostracyzmem i groźbami. Gdyby była jednak to wystawa, w której przedstawiona zostaje właśnie ta konkretna perspektywa zagrożenia ze strony fundamentalizmu islamskiego – sprawa jest prosta. Tak, za tego typu prace grożą konsekwencje – w tym śmierć. Co do tego nikt nie ma wątpliwości, to są fakty. Jednak pozostaje pytanie, dlaczego nazywam „Sztukę polityczną” Bernatowicza i Lundberga manifestem i to na wskroś politycznym? Z bardzo prostej przyczyny – paradoksalnie, ze względu na miejsce jej urządzenia to wystawa konformistyczna, podbijająca absolutnie zmainstreamowaną antymuzułmańską retorykę w polskiej polityce, za którą organizatorom nie grożą żadne konsekwencje. To wystawa z tezą, wedle której Polska jest ostoją wolności słowa, bowiem organizacja takiej ekspozycji nie jest problematyczna – tutaj politycznie poprawną jest narracja antyislamska. Nie jest? Jeżeli by nie była – nie posługiwałaby się nią partia rządząca, a za jej użycie groziłyby procesy o obrazę uczuć religijnych. Tutaj właśnie działa „ślepa plamka”, wedle której karykatura Mahometa jest szczytem sztuki krytycznej, natomiast karykatura Jezusa – obrazą. Natomiast w przypadku wystawienia antykatolickich prac artystów, których zaproszono na wystawę skończyłoby się doniesieniem o popełnienie przestępstwa. Artykuł 196.

Poprawność polityczna w sztuce. Wow, szok.
Szok, poprawność polityczna zależy od kontekstu dominujących idei w danym społeczeństwie.  

Czy można zatem mówić o podwójnych standardach w rozumieniu wolności ekspresji i słowa? Jak mówi klasyk, jeszcze jak. I dzieje się tak głównie ze względu na włączenie w wystawę Adamasa, Czwartosa i Korkucia, których manifesty artystyczne są immanentnie złączone z polską polityką kulturalną, na kanwie których Bernatowicz chce budować „nową sztukę narodową” przy wsparciu Ministerstwa Kultury. Na podstawie tej decyzji widać jak kluczowe dla konstruowania wystawy jest skład personalny, witający zainteresowanych już na samym wstępie, jeszcze przed rozpoczęciem wystawy. Można zaprosić kogoś innego lub po prostu roztaczać wizję tego, jak strasznie jest gdzieś indziej – bowiem prócz artystów skandynawskich, mamy osoby z m.in. Wielkiej Brytanii, Wenezueli, Białorusi czy Korei. Dla wszystkich tych artystów/ek fundamentalny jest kontekst miejsca ich działania czy środowiska, z jakiego się wywodzą, które określają to, co jest pożądane/poprawnie polityczne, a co jest narażone na represje i stanowiące o antysytemowości. Adamas, Czwartos i Korkuć są tak antysystemowi, jak Paweł Kukiz w Sejmie RP. Jak artyści z kraju wyznającego makaronowe bóstwo, którzy mają stanowić współczesny kanon tej krainy, a których to włączono w opowieść o byciu poza mainstreamem i przykrych tego konsekwencjach.
Wojciech Korkuć i jego antysystemowe plakaty


Wyklęci, wykluczeni i represjonowani
Na ile w kontekście polskim Adamas, Korkuć i Czwartos są represjonowani, pozbawieni możliwości funkcjonowania i uznania w świecie sztuki – jest kwestią dyskusyjną. Być może waga zakupu prac do kolekcji CSW (Adamas, Czwartos) jest znikoma, być może niedawno otwarta indywidualna wystawa (Adamas) w tej instytucji świadczy o wykluczeniu, podobnie jak Nagroda MKDNiS czy fakt zasiadania w radzie programowej stołecznego Muzeum Sztuki Nowoczesnej (Korkuć). Jednak w optyce Bernatowicza są to reprezentanci polskich artystów, których represje i wykluczenia dotykają na tyle, aby włączać ich w wystawę. Nie wiem co na to kilkadziesiąt artystów, wobec których obecnie toczą się postępowania w sprawie obrazy uczuć religijnych czy ci, których prace ocenzurowano – prewencyjnie bądź post-factum. Jednak Bernatowiczowa trójca to pomniejsze makaronowe nitki polsko-duńskiego spaghetti, który za trzy tygodnie zaprezentowane zostanie w murach CSW. Tutaj smaku nadaje kto inny – Dan Park, zwany alt-rightowym Banksym. Mówiłem, że nie ma Banksy’ego, ale mamy Parka. Koniec żartów z makaronu, robi się nieco poważniej - czas na gwiazdy pokazu. Czas na Dana Parka.

Hail Dan Park
Dan Park sobie hailujący gdzieś przed szwedzką synagogą
źródło: facebook.com/nopegida.sverige
Dan Park i jego słabość do gadżetów ze swastykami
źródło: screen z filmu Josepha Pollacka YouTube 

Dan Park, w przeciwieństwie do polskich reprezentantów represjonowanych, spędził kilkanaście miesięcy zza kratami ze względu na swoją działalność artystyczno-aktywistyczną. Choć jak głosi Wikipedyjna notka, sam deklaruje się, że jest politycznym nonkonformistą, czułym na powiewy społecznych nastrojów, wobec których występuje w sprzeciwie, tak przypomnijmy jego historię represji. W 1998 roku został skazany za noszenie kurtki ze swastyką w miejscu publicznym. Dekadę później, w 2008 roku umieszczał na terenie gminy żydowskiej w Malmo swastyki ułożone z koralików i puszki z napisem „Cyklon B” – wskutek czego został oskarżony o podżeganie przeciwko grupie etniczno-wyznaniowej. 

Akcja, z puszkami, którą Park przypomina na jednym ze swoich blogów
źródło: sparar.blogspot.com

Ostatecznie został uniewinniony, jednak w 2012 roku został skazany na karę w zawieszeniu, grzywnę i odszkodowanie za przeprowadzenie „aukcji niewolników” i rozklejenie plakatów wymierzonych w lokalnych działaczy osób afroszwedzkich. Rok później, w 2013 roku pojawił się z plakatem popierającym dyskryminację Romów, za co został skazany na karę więzienia. W 2014 wystawił prace w galerii Henrika Rönnquista – założyciela i przewodniczącego szwedzkiej sekcji PEGIDY, radykalnie prawicowej, antyislamskiej, międzynarodowej organizacji, której główna działalność skupia się na walce z rzekomą „islamizacją” Europy. Współpraca Parka i Rönnquista skończyła się skandalem, procesem oraz w efekcie zamknięciem galerii po 15 latach jej działalności, w której sympatie polityczne jej założyciela były istotną częścią programu wystawienniczego. Park spędził w więzieniu pięć miesięcy, a 4 lata później wrócił do niego na kolejne cztery – znów za antyimigrancką działalność aktywistyczno-artystyczną. Obiecywałem Wam Breivika – będzie Breivik. Jeśli zastanawiacie się, jak wygląda to, co robi Park – służę przykładem. Obok Breivika jest, tutaj niespodzianka, również sam Adolf Hitler, który umarł za nasze grzechy.

Dan Park, Fight the power

Dan Park, Free Breivik


Dan Park, and he died for our sins

Dan Park na demonstracji PEGIDY w 2015 roku

O Danie Parku wspomina Niklas Orrenius, autor reportażu Strzały w Kopenhadze (s. 225-6):
„Zaczynam od pytania, czy moglibyśmy umówić się w Malmö na dłuższy wywiad.
– Tak, ale przed środą. Potem jadę do Budapesztu. Blood & Honour mają tam koncert w stylu White Power.
– Blood & Honour to naziści.
– No tak, nie będą płakać, jeśli tak ich nazwiesz.
– Lubisz takie klimaty?
– Tak. Byłem już wcześniej na ich koncertach, dwa razy.
– Jesteś neonazistą?
– Jestem Danem Parkiem.
Wypija łyk piwa, za które zapłaciłem. Często jest spłukany i okresowo bywa też bezdomny. Ale podróż do Budapesztu jest tania, mówi, przeciągając słowa.
– Tysiąc trzysta koron za tydzień, wliczając hotel. Lot Wizz Airem.
Mówi mi, że jedzie razem z jednym facetem z Falkenbergu. Towarzysz podróży ma trzydzieści lat i jest neonazistą, o którym pisano sporo w prasie w 2016 roku. Policja znalazła u niego w domu pięćdziesiąt kilogramów dynamitu i spłonki zapalające. Miał też dużo nazistowskiej propagandy i zdjęcia Adolfa Hitlera. Dan Park mówi, że nawiązał z nim kontakt przez kumpla z neonazistowskiej Partii Szwedów (Svenskarnas parti). W 2013 roku Park razem z nimi demonstrował. W tym samym roku opublikował na Twitterze pochwałę skrajnie prawicowego terrorysty Andersa Behringa Breivika. Napisał, że powinien był jeszcze zastrzelić lewicowego polityka: »Jedynym błędem, który Breivik popełnił na Utøyi, było to, że nie wykończył Alego Esbatiego«. Inny wpis głosił: »Tak, Holocaust to żydowskie kłamstwo«. Kolejny: »Małpa z Iphonem to Murzyn, który okradł Szweda«”.

Linią obrony, która posługują się osoby sympatyzujące z Parkiem i jego działalnością jest spostrzeżenie, jakoby Park nie deklarował się politycznie, a jego wypowiedzi mają charakter ironiczny. Nie wiem na ile pojawianie się na demonstracjach szwedzkiej PEGIDY, współpraca z jej założycielem, regularne wycieczki do Budapesztu na neonazistowski marsz („Dzień Honoru”), plakaty z czarnoskórymi osobami na szubienicy, aukcja „niewolników” czy podkładanie puszek z napisem „Cyklon B” w pobliżu synagogi, czy wreszcie denializm Holocaustu są ironiczne. Być może tego się dowiemy na samej wystawie „Sztuka Polityczna”, kuratorowanej pospołu przez Bernatowicza i Lundberga, którzy – podobnie jak Park – nienawidzą poprawności politycznej.

Dan Park (pierwszy z prawej) na piwie z węgierskimi kolegami i koleżanką, ekipę pozdrawia... Uwe Max Jensen

Far-right body art
Poprawności politycznej nie znosi także inny artysta zaproszony na warszawską wystawę – Uwe Max Jensen, jednak jego działalność można z powodzeniem nazwać za ulubieńcem Bernatowicza, Krzysztofem Karoniem „przepełnioną idiomem wypróżniania”. Jednak w odróżnieniu od Parka, represje wobec Jensena dotyczyły głównie jego aktów oddawania moczu w przestrzeniach publicznych i obnażania się, w tym w instytucjach kultury. W 2005 roku Jensen w ramach działania „Podniesienie poziomu wody w rzeźbie Olafura Eliassona” nasikał do rzeźby Olafura Eliassona; w 2016 roku został zatrzymany za próbę obsikania obiektów w Aalborskim parku rzeźb. Oprócz performatywnych aktów oddawania moczu, Jensen przykleił swojego penisa do drzwi katedry w Wittenberdze, gotował mocz w czajniku i przepołowił egzemplarze Biblii i Koranu. Choć politycznie Jensen mógłby odgrywać rolę podstarzałego punka-anarchisty, tak startował w wyborach z ramienia Stram Kurs – duńskiej nacjonalistycznej, antyislamskiej partii politycznej. Tutaj mała ciekawostka, Jensen wykonał na potrzeby kampanii wyborczej swój plakat wyborczy w technice penis na płótnie. Twórczość kontynuował, malując m.in. portrety Kim Kardashian. Ot, duński Pricasso. Jednak jest jeszcze jedno „ale”.

Uwe Max Jensen i jego penis w katedrze w Wittenberdze

Tym, co najprawdopodobniej zwróciło uwagę dwójki kuratorów „Sztuki politycznej” nie była performatywna działalność Jensena, ale jego obrazy, przy czym, ekstrawagancka technika niezupełnie była czynnikiem decydującym o zainteresowaniu. Jensen ma na swoim koncie m.in. o karykatury Mahometa w tysiącu odsłonach, a także obraz z 2020 roku, który nawiązuje do wydarzeń z Malmö. W czerwcu tego roku lider Stram Kurs, Rasmus Paludan wraz z Danem Parkiem zorganizowali „uroczyste palenie Koranu”. Oprócz tytułowego palenia świętej księgi muzułman, zgromadzeni nacjonaliści urządzili także coś w rodzaju gry w piłkę Koranem. I to przed meczetem. To właśnie uwiecznił na jednym ze swoich płócien Jensen.

Uwe Max Jensen, Koran-futbol na Stortorget w Malmö, 2020 


Dan Park, Succer Punch, 2020

Jak możecie się domyślać, akcja Parka i Paludana wywołała skandal, a przez szwedzkie media przeszła debata, czy akt spalenia Koranu i rozgrywki w pegido-futbol można traktować w charakterze sztuki, bowiem jak mówili sami organizatorzy, ich zamiarem było „Pokazać, że islam w Szwecji nadal można krytykować i wyśmiewać”.

Natomiast z samego plakatu reklamującego wystawę wytrzeszcza na nas oczy Kristian von Hornsleth, którego możecie kojarzyć skądinąd – głównie z akcji „Hornsleth Village Project”. W 2006 roku pojechał do Ugandy, aby zaproponować mieszkańcom miejscowości Buteyongera deal – za zmianę nazwiska na Hornsleth każdy chętny otrzymywał kozę lub świnię. Zgłosiło się ponad 300 osób, dla których dodatkowe zwierzę w obejściu nie było fanaberią, ale jak możemy sobie wyobrazić, raczej wymierną poprawą sytuacji bytowej. Hornsleth za kontrowersyjną akcję spotkał się z gwałtowną krytyką ze strony rządu Ugandy, przez który został oskarżony nie tyle o działanie nieetyczne i wykorzystujące nieuprzywilejowanych, ale m.in. o rzekomo sekciarskie zapędy, destabilizujące społeczność. Choć Hornsleth nie deklaruje się politycznie i próżno szukać jego związków z alt-rightem, tak tłumaczy się następująco 
„Basically, I believe in free trade. You sell something to me, and I buy something from you. In this case, the Africans are fond of the animals that I offer them - and I am happy to be able to give them a beautiful name and to make some art. The result is that both parts are happy. Nothing else matters”. 
Wycieczka do Ugandy i przywiezienie stamtąd wizerunków „nowych Hornslethów” (którzy ostatecznie, we większości wrócili do swoich danych) nie wyczerpało pomysłu na działania z marką artysty. Kilka lat później, w 2018 roku wrócił m.in. z projektem „Buy a Homeless” i „Homeless Tracker”, sprowadzając bezdomne osoby z Londynu do „żywego tamagochi” dla osób, które mogą za opłatą „śledzić” „swojego” bezdomnego. Na wizerunkach, które można nabyć na stronie Hornsletha (i tym samym nabyć „ekskluzywny” dostęp do materiałów „swojego bezdomnego”), złotych lub srebrnych, oprócz imienia osoby przedstawionej na zdjęciu widnieje przede wszystkim duże logo projektu i, co niezbyt zaskakujące, podpis artysty. W Polsce, to jest kraju, który płynnie przeszedł od tzw. MeneleTV do patostreamów i kultu Dominiki Kulczyk na billboardach wielkości domu jednorodzinnego Hornsleth może wydać się po prostu „prowokatorem”. A tak właśnie się przedstawia. Zresztą wszyscy wymienieni lubią o sobie tak myśleć.

***
Przyznacie, że ten mały wycinek wśród nazwisk wyselekcjonowanych do „Sztuki politycznej” w CSW imponuje konsekwencją w konstruowaniu określonego kierunku, w jakim podążać ma instytucja pod dyrekcją Bernatowicza. W programie ogłoszonym w pod koniec 2019 roku zapewniano z jednej strony o apolityczności i odideologizowaniu, z drugiej natomiast – o pluralizowaniu debaty o sztuce współczesnej. Wanda Zwinogrodzka, sekretarz stanu w MKDNiSie w 2014 roku wyraziła się zdecydowanie konkretniej: „lewicowy wrzask paraliżuje jej [prawicy] zdolność artykulacji. Trzeba go wyciszyć, żeby w ogóle przemówić”, przy czym „Masa ludzi, myślę, że wręcz większość, ma orientację konserwatywną, nawet jeśli nie całkiem sobie to uświadamia. [...] Wolą też doświadczać przyjemności albo uniesienia zamiast wściekłości czy wstrętu, dlatego gdy po ciężkim tygodniu pracy wybiorą się do galerii, chcieliby tam obejrzeć raczej urzekający obraz niż odchody artysty. A w teatrze – wzruszające albo zabawne przedstawienie, a nie bezładny ciąg bluzgów, skowytów i sapań. To jest nasza szansa”. Myślę, że właśnie o tej szansie pisał też Andrzej Biernacki, gdy miał na myśli fakt, że konserwatyści mają swoją kulturę. Niewątpliwie mają, a pewnego rodzaju wskazówką dla rodzimych nonkonformistów może być Dan Park i jego breiviki. Może też być Jensen. Zresztą, u licha, dlaczego tam nie ma Bartłomieja Kurzei? W końcu za swój „antysemiting z Marzanną b'żydulą” jest represjonowany. I to przez polskie prawo.
Przy okazji przypomnijmy, że dokładnie rok temu Piotr Bernatowicz zaprosił do CSW na obchody rocznicy Bitwy Warszawskiej zespół Hungarica, którego wokalista okazał się sympatykiem neonazistów. Cóż, z pewnością było to zaskakujące. Jednak koncert, którego gwiazdą programu był właśnie ten węgierski się nie odbył, a sam Bernatowicz deklarował, że o sympatiach muzyka nic nie wiedział. Czy za trzy tygodnie z pompą otworzy się wystawa, w której brylować będą sympatycy PEGIDY, w tym artysta negujący Holocaust i hailujący w ramach ironii? Zobaczymy. Istotnie, jest to „testowanie granic tolerancji i konfrontacji z politycznymi dogmatami”.

Dan Park i koledzy
Dan Park, jak sam mówi, lubi sobie posłuchać nazi kapel
źródło: Wikipedia Commons


I na sam koniec, osobnym kontekstem jest fakt, że wystawą, która sąsiadować będzie „Sztuką Polityczną” są „Codzienne formy oporu” – ekspozycja przygotowana przez osoby pracujące z rezydentami i rezydentkami z Palestyny, otwarcie zabierająca głos o sytuacji w tym rejonie; przede wszystkim o mówiąca o tym, co wybrzmiewa najsłabiej w debacie publicznej: tym, jak się żyje ponad pół wieku z okupantem we własnym domu. Mówiąc wprost – najprawdopodobniej ostatnia taka wystawa w CSW. Trzeba mieć niezłe wyczucie, aby parować ją z wystawą o posmaku linii programowej PEGIDY, prawda?


Tak jakoś wyszło, że Internauci rysują Hitlera jedzącego spaghetti.
źródło: Quora.com, wątek What did Hitler eat in the last days of his life?
spojler: podobno spaghetti albo lasagne

Spaghetti i Breivik
Na zakończenie należy się Wam wyjaśnienie o co chodzi z tym spaghetti. Można to uznać za wyraz mojego ekscentryzmu w konstruowaniu analogii lub po prostu podejrzenia, że lubię jeść ten typ makaronu. Tym razem nie o to chodzi. Pamiętnego 22 lipca 2011 roku Wenche Breivik czekała z obiadem na swojego syna, dla którego przyrządziła spaghetti. Oczekując jego wizyty, zaczęła oglądać telewizję, w której relacjonowano doniesienia na temat zamachów w Oslo i na wyspie Utøya. Jak się wkrótce okazało, zamachowcem był Anders Breivik. Ten sam, z którym Wenche miała zjeść makaron.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz