8/19/2018

Klocuch z Komputera


„można sobie sprowadzać Rothkę, można na werniks zaprosić Dodę z pterodaktylem na głowie (przepraszam Piotrowski), pokazywać gołych ludzi, którzy coś robią (albo nie i po prostu stoją), huśtać chlebem na fladze Polski, dawać buzi Jezuskowi, a jednak to Klocuch gwarantuje quality content”

– napisałem przed kilkoma dniami na facebookowej stronie Galerii Komputer. Nowa warszawska galeria rozpoczyna swoją działalność nietypowo – bo od wystawy retrospektywnej jutubera. Gdybym nie wiedział, kim jest ten jutuber skończyłoby się na złośliwym komentarzu, w którym zwyzywałbym pomysłodawców od postinternetowych atencjuszy, którzy przespali ostatnie kilka lat i chcą reanimować trupa sztuki postinternetowej, w dodatku zatrudniając do tego przedstawiciela najbardziej szkodliwej profesji w historii ostatniej dekady – czyli jutubera. Wiecie, takich ludzi, którzy nagrywają filmy, o tym jak grają w gry albo pokazują wnętrze swojej torebki. Albo pokazują, co kupili w sklepie i czy polecają to, co kupili, albo – co gorsza – ludzie, którzy w przerwach pomiędzy grami albo makijażem nawijają o tym, dlaczego warto głosować na Korwina. Czyli połowa tego, co wyświetla się w kategorii „Popularne: Polska” na youtube. Reszta to chałupnicze szwagier-kabarety i nowe hity Eski. Szczerze mówiąc, nie ma tu miejsca na wystawy retrospektywne.

Pomyślcie o jeszcze gorszych scenariuszach – kolejnej wystawie złożonej z wydruków z instagrama, pulpitu windowsa w technice olej na płótnie lub wielkich emotikonów rzeźbionych w marmurze kararyjskim. Mógłby to być także przegląd performensów w stylistyce pomiędzy Wardęgą a Kordianem Rönnbergiem (née Lewandowskim). Ewentualnie mógłby być to wieczorek poetycki z Siri lub zatrudnienie patostreamerów do odtwarzania dziesięciu największych hitów extreme body artu. Jednak galeria Komputer postawiła na retrospektywę Klocucha – cudownego dziecięcia youtube, które przegrywa nawet w simsy jedynkę, robi „kabarety” z tureckich telenowel i kręci wideo o Pudzianie. O tym, kim jest Klocuch od tygodnia rozpisują się media – pobieżnie streszczając jego aktywność do stwierdzenia, że to anonimowa internautka/anonimowy internauta z dziwnym głosem, której/którego przełomowym momentem dla kariery było przerobienie hitu millenialsów w viral, czyli hit jeszcze większy. A teraz Klocuchem zainteresował się świat sztuki. Czy może być gorzej?

Sam pomysł wyciągnięcia Klocucha z youtuba i wstawienie jego twórczości do galerii sztuki nie jest niczym oryginalnym – niektórym skojarzy się z wprowadzeniem outsider artu na salony, innym czkawką odbije się pytanie o to, kiedy działalność człowieka (bądź nie-człowieka – Klocuchu, to nie o Tobie!) zostaje sztuką – wokół tego typu niezbywalnych banałów (najprawdopodobniej) okręcą się recenzje wystawy. W stosunku do pierwszej kwestii nie ma mowy o etycznym dylemacie – Klocuch wyraził zgodę na ekspozycję, dając wolną rękę kuratorom; druga kwestia to raczej pole do dyskusji dla spóźnialskich, którzy wciąż zastanawiają się c z y m   j e s t  s z t u k a. W świecie, w którym w galeriach wystawiono wszystkie sprzęty domowe, jak i w świecie, w którym w performensach odegrano każdą ludzką (i nie-ludzką) aktywność, wystawa retrospektywna Klocucha nie powinna (mam nadzieję) wzbudzać kontrowersji.

Przy okazji, koncept „przenosin” Klocucha do Komputera (sic!) przypomina mi jedną z najfajniejszych wystaw, na jakich byłem – zeszłorocznej „Trust me – I’m an object” Bogny Tęczynopol i Jakuba Depczyńskiego: wystawy-igraszki, która odbyła się w przestrzeni byłej lecznicy weterynaryjnej. W „Trust me…” nie wystawiono ani jednego dzieła (obiektu) sztuki. Co więcej, na wernisażu nibywystawy podawano – zamiast wina – wodę z szungitem. Takim czarnym, nibymagicznym glutem. Zamiast obiektów sztuki pokazano m.in. plastikowy model ludzkiego ucha, Zapper Nunczako Jana Taratajcio, lampę do hodowli marihuany i masażer prostaty. Na rzutniku odtwarzano recenzje zestawów Lego (Generator Frajdy) i wideo-oprowadzanie po apartamencie Bohdana Gadomskiego. Czyli różne rzeczy, które grają w grę „tak jakby” – tak jakby były sztuką. Uwierzcie, przegląd świątecznych ozdób Gadomskiego z odautorskim komentarzem może być znacznie głębszym przeżyciem artystycznym niż kolejny wideoart Mirosława Bałki, w którym rzeczony nagrywa raz to księżyc, raz własne oko. Na dobrą sprawę – na retrospektywie Bałki już byłem i wcale nie było fajnie, a na retrospektywę Klocucha czekam z niecierpliwością.





Czy inauguracja Komputera będzie nibywystawą? Tego jeszcze nie wiem. Choć już zapowiedziano katalog, w którym znajdują się teksty okołoklocuchowe. Całe szczęście nie znalazł się w nim ten sprzed paru lat, pełen trudnych słów i nie do końca potrzebnej haartowej analizy. Dobrze pamiętam tę lekturę, bowiem właśnie wtedy pojawiło się zasadnicze pytanie w kwestii Klocucha (wtedy jeszcze Klocucha12) – a co jeśli to jakiś student ASP, który za chwilę się ujawni i zostanie oficjalnym artystą postinternetu? A co jeśli ktoś się uweźmie na tezę, że Klocuch to symbol naszych czasów i ukręci na tym lody, tym samym ukręcając głowę całej radości, jaką ma się z oglądania Klocka? Bo Klocek to nie synekdocha jutuba, ucieleśnienie nostalgii millenialsów, mityczne alter-ego pokoleń XYZomega, ale ktoś w rodzaju mikro-świętego Mikołaja. Który umożliwiając wiarę w to, że istnieje w niezmienionym od dekad stanie: z chroniczną mutacją i flagowym „kruci”, autentycznie cieszy. Przynajmniej w tym przypadku, proszę Was, nie ukręcajmy głowy frajdzie.




***
co: Klocuch | Wystawa retrospektywna
gdzie: galeria Komputer, Warszawa
kiedy: od 6 października 2018 r. – wernisaż przeniesiony z 1 września na pogróżki ze strony... internautów. Co za czasy.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz