8/28/2016

Lager kontra Sputnik


w głębi od lewej: premier rosyjskiej FSRR Froł Romanowicz Kozłow, prezydent USA Dwight Eisenhower i rosyjski ambasador Michaił Mienszykow przed wejściem na Narodową Radziecką Wystawę w New York Coliseum, 30 czerwca 1959 r.

Lato 1959 r. zapowiadało się niezwykle gorąco po obu stronach globu. Korzystając z warunków, jakie stworzyła postalinowska odwilż, w 1958 r. Moskwa i Waszyngton podpisały porozumienie dotyczące wzajemnej wymiany kulturalnej. Jednak sam pakt, który zobowiązywał do współpracy przez okres dwóch lat, dla żadnej ze stron nie oznaczał złożenia broni – co więcej, poszerzył znaczenie tego, co można było przez słowo „broń” rozumieć. Zatknięcie na orbicie Ziemi sowieckiego satelity w 1957 r. poważnie zachwiało pewnością Ameryki. Zachwiało przede wszystkim poczuciem pierwszeństwa w reprezentowaniu ludzkości w skali kosmicznej. Jeśli gdzieś – nawet hipotetycznie – istniało rozumne pozaziemskie życie, pewnym było, że w ostatnich dekadach musiało się interesować losem Ziemi. Jednak na spotkanie Obcych lecieli Sowieci – na razie Sputnikiem. Wkrótce wysłano łaciate kundelki, a w końcu – samego Gagarina. Niezależnie od poglądów politycznych Biełki i Striełki – reprezentowały one Związek Radziecki i tryumf myśli socjalistycznej. Nawet jeśli sprzedałyby duszę za miskę jankeskiego Pedegree Pala, na swoich kubraczkach wciąż miały czerwoną gwiazdę. Amerykanom ta wizja spędzała sen z oczu, nie mniej niż osławiony Sputnik. Zatem jeśli chodzi o technologię kosmiczną – USA te bitwy raz za razem przegrywało. Kosmos być może i został zdobyty przez Sowietów, ale walka o kształt „przyziemnego” stylu życia i kultury miała dopiero nabrać rozpędu. Trwające całe lato wystawy w Nowym Jorku i Moskwie doskonale to uwidoczniły.


Z taktycznego punktu widzenia, oddanie Sowietom pierwszeństwa w organizacji wystawy było doskonałym posunięciem. Ekspozycja ZSRR w Nowym Jorku uspokoiła odpowiedzialnych za amerykański eksport kulturowy, ale tylko częściowo. Formuła, wedle której urządzono wystawę, niczym się nie odstawała od kilkudziesięciu innych ekspozycji tamtej dekady. Jednak w przeciwieństwie do praktyk znanych z biennale i wystaw światowych, Rosjanie nie wznieśli własnego Pawilonu. Wydzierżawiono im centrum wystawiennicze New York Coliseum przy Columbus Circle na Manhattanie. O przysłowiowy rzut beretem było stąd do Metropolitan Opera, New York City Ballet czy Carnegie Hall. Samo centrum wzniesiono w 1956 r. w duchu stylu międzynarodowego. Autorami dość przeciętnego projektu był duet nieco zapomnianych architektów – Leona i Lionela Levich. Centrum było odpowiedzią na potrzebę przestrzeni funkcjonalnej, nowoczesnej i łatwej do adaptacji w zależności od potrzeb najemcy – od wystawy znaczków po targi limuzyn.

New York Coliseum przy Columbus Circle, Manhattan, Nowy Jork (widok z Pięćdziesiątej Ósmej)
arch. Leon i Lionel Levi, 1956
źródło: Library of Congress
widok z lotu ptaka na New York Coliseum, prawy dolny róg - fragment Central Parku, w tle nadbrzeże rzeki Hudson
źródło: NYC Department of Records
Leon Reed - fasada New York Coliseum, lipiec 1959 r.
źródło: flickr.com

30 dnia czerwca na fasadzie New York Coliseum zawieszono flagi obu mocarstw. Wedle doniesień New York Timesa (wydanie z pierwszego lipca) w pierwszym dniu wystawę zwiedziło ok. 40 000 zwiedzających. Rosjanie zaprezentowali osiągnięcia swojego przemysłu ciężkiego, kultury wysokiej i masowego budownictwa. Jednak głównym bohaterem wystawy był program kosmiczny Sputnik – oczko w sowieckiej głowie, a zarazem spora łyżka dziegciu w amerykańskiej beczce dumy. Sputników na wystawie było kilka – przy Sputnikach-2 i -3 warowały gipsowe Łajki, a pod sufitem wisiał, niczym mały model Księżyca, legendarny Sputnik-1. Na wystawie znalazły się także inne sondy – zapowiedź nowego sowieckiego programu Łuna, w całości poświęconemu bezzałogowej eksploracji Srebrnego Globu. Ciężko było w tej aranżacji nie zobaczyć tryumfalnego gestu Sowietów, którzy to z każdym kolejnym srebrzystym satelitą grali na nosie zachodniej publiczności. Oprócz imponującej makiety atomowego lodołamacza „Lenin”, oryginalnego samolotu TU-114 zaparkowanego na płycie lotniska Idlewild (późniejszego JFK Airport), Związek reprezentowały luksusowe limuzyny ZiŁ-11, GAZ-13 Czajka i GAZ-21 Wołga – oczywiście w kolorze czarnym. Tak, Rosjanie też kochali się w wschodnich krążownikach. Kolejnym przytykiem w kierunku USA był dział poświęcony pokojowemu programowi nuklearnemu na terenie Związku – podkreślonym został fakt, że pierwszeństwo w uruchomieniu cywilnej elektrowni atomowej (a zatem „atom w słusznej sprawie”) należy się sowieckiemu Obnińskowi. Tamtejszy reaktor „Pokojowy Atom” uruchomiony został w 1954 r., niecałe pół roku po słynnej przemowie ówczesnego prezydenta USA Dwighta Eisenhowera. Amerykanie w tym wyścigu znów byli drudzy i ostatni zarazem, w dodatku mając na sumieniu Hiroszimę i Nagasaki.

część wystawy poświęcona radzieckiej technologii kosmicznej
fot. Anthony Calvacca, lipiec 1959 r.
sondy Sputnik-1 i Sputnik-3, w tle rzeźba Aleksieja E. Żeleńskiego "Robotnik"
fot. Walter Sanders, lipiec 1959 r.


Dla nowojorskiej publiczności wystąpił teatr Bolszoj i Włodzimierz Iljicz. Lenin zmaterializował się on nie tylko w postaci wspomnianego już lodołamacza – niezbywalną częścią wystawy były popiersia (m.in. autorstwa Eugene Vucetića), malarskie sceny rodzajowe (w tym słynne przedstawienie pędzla Isaaka Brodskiego) czy portrety na dyktach nad Sputnikami. Wystawiono „rosyjskiego Rodina” Siergieja Konionkowa, teatr kukiełkowy Siergieja Obrazcowa oraz utwory symfoniczne Arama Chaczaturiana. Jednak najwięcej kontrowersji wywołał panel „Well-being of the Soviet People”.

Chas Allen - billboard reklamowy dla Lucky Lager, ok. 1958 r.

Przedstawiono tam osiągnięcia dotychczasowych planów pięcioletnich, a przede wszystkim zaznaczono priorytety nowego planu siedmioletniego. Organizatorzy podkreślili udogodnienia dla klasy robotniczej, rozwijający się system publicznej opieki zdrowotnej i edukacji czy płatne urlopy pracownicze. W ironicznym skrócie –  niewyobrażalnym było, by jakakolwiek nacja mogła określić swoje warunki życia jako pomyślne, skoro...

reklama prasowa Lucky Lager z 1955 r.
... nie mieli tam Lucky Lagera.


Aby doświadczyć sowieckiego dobrobytu, zwiedzającym urządzono modelową przestrzeń trzypokojowego mieszkania, którego sercem – jak we wszystkich krajach – była kuchnia. Nie zabrakło w niej lśniącego samowaru. Jednak tuż obok, na blacie obok stał nowoczesny elektryczny czajnik.

 fot. Walter Sanders, lipiec 1959
Samowar, podobnie jak błyszczący Sputnik na nowojorskiej wystawie musiał się pojawić. Właśnie w ten sposób, za pomocą tak dobranego akcesorium konstruowano pojęcie tradycji obecnej w nowych, kosmicznych czasach.

Wystawie towarzyszyła księga gości. Amerykanie Amerykanami by nie byli, gdyby z możliwości wyrażenia opinii nie skorzystali. Jednak nie do końca wiadomo, jak reagowano na Wystawę. Jedno wydaje się oczywiste – wybór transkrybowanych opinii doskonale odbił zimnowojenne animozje. Cytowane wpisy układały się w wyraźny komunikat, że wystawa się nie spodobała. Krytykowano wszystko – od poziomu rosyjskiej muzyki („Rosyjska muzyka nadaje się tylko dla ptaków. O ile będą w stanie ją znieść.”) po poziom życia („Myślę, ze głównym założeniem tej wystawy, jest pokazać przeciętnemu Amerykaninowi jak wielkie ma on szczęście urodzić się w Ameryce.”) Nie zabrakło również sarkastycznych uwag w kierunku organizatorów: „zapomnieliście pokazać modelowego gułagu i typowej rosyjskiej ruiny”.

laburzysta Aneurin Bevan, brytyjski Minister Zdrowia ziewa podczas oprowadzania brytyjskiej delegacji po Wystawie w New York Coliseum, lipiec 1959 r.
źródło: British Pathé 
Czy w ogóle możliwym było, aby w amerykańskiej prasie doby makkartyzmu i prezydentury Eisenhowera mogła się pojawić jakkolwiek pozytywna opinia o sowieckiej wystawie propagandowej? Wydaje się to wątpliwe. Oddanie głosu anonimowemu, przeciętnemu Amerykaninowi było zabiegiem niezwykle pasującym do ówczesnej linii Waszyngtonu. Zawitawszy na wystawie w dobrym tonie było chichotać z sowieckich wysiłków udowodnienia niemożliwego. Niemożliwym w tym wypadku było to, że w czymkolwiek i gdziekolwiek (poza nieszczęsną przestrzenią kosmiczną) Sowieci przodują. Dla amerykańskich patriotów rosyjski balet musiał być okropny, a wszelkie sowieckie wysiłki po prostu daremne. 

Mel Kilpatrick - skan z Car Crashes and Other Sad Stories; wypadek drogowy i billboard "IT'S LUCKY when you live in America", lata 50.

Jak współcześnie można myśleć o tym wydarzeniu i intencjach organizatorów? Oczywiście, że wystawa nie prezentowała całego spektrum życia w ZSRR, a swoją uwagę skupiała przede wszystkim się na osiągnięciach i obiektach dostępnych dla wyjątkowo wąskiej grupy społeczeństwa. Pełniła funkcję jawnie propagandową, mitotwórczą, bazując dalece bardziej na myśleniu życzeniowym, niż na dokumentacji warunków życia większości obywateli. Tylko tym właśnie idealnie wpisywała się w ogólny charakter wszystkich wystaw narodowych, których logika konstruowania wrażenia nie uległa zmianie od londyńskiej Great Exhibition z 1851 r. Naprawdę ciężko którejkolwiek wystawie światowej i pawilonowi narodowemu nie przypisać propagandowego charakteru, bowiem w samą ich ideę jest wpisana chęć efektywnego snucia wyobrażenia, wedle jakiego chcemy być widoczni w globalnej świadomości. Sowietom na nowojorskiej wystawie przypadła rola gracza, który musiał w kilku dziedzinach udowadniać stałe zainteresowanie linią rozwoju wyznaczaną przez USA. Kuchenki gazowe, suknie z trenem czy kształt limuzyn świetnie się do tego nadawały. Kultura i sztuka natomiast były medium wymagającym zupełnie innego traktowania. Amerykanie świetnie zdawali sobie z tego sprawę wysyłając do Moskwy swój własny sen o Ameryce. Tak, temu któremu było niezwykle blisko do The Jetsons.  

c.d.n.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz